Gwiazdy pop: Paula Kornell

Napoje

Paula Kornell spędziła życie otoczona winem. Dorastała, grając w swojej rodzinnej winnicy Hanns Kornell Champagne Cellars, którą założył jej ojciec w 1958 roku, kiedy kupił dawną winnicę Larkmead w pobliżu St. Metoda Champenoise metoda w Napa.

Butikowa winiarnia nie mogła jednak konkurować z większymi winiarniami, często finansowanymi przez francuskie domy szampańskie, które w latach 80. XX wieku w Kalifornii zaczęły produkować większe butelki z mniejszymi cenami. Złożył wniosek o upadłość, a banki zajęły winnicę w 1992 roku.



Paula przeszła do udanej kariery w sprzedaży i marketingu winnic w Napa i Sonoma, a następnie założyła własną firmę konsultingową, pomagając właścicielom winnic w poruszaniu się po biznesowych aspektach wina. Kornell zapoczątkowała swoją markę z rocznikiem 2017, kontynuując rodzinne dziedzictwo, w tym symbol `` mężczyzn z Canaan '', który zdobi jej etykiety win, podobnie jak jej ojca.

Rozmawiała ze starszą redaktorką MaryAnn Worobiec o dorastaniu w branży winiarskiej, poruszaniu się po stronie sprzedaży w biznesie jako kobieta oraz o znalezieniu teraz mentora dla młodszych kobiet wchodzących do branży.

skąd się bierze koniak

Wine Spectator: Dorastałeś w Napa, prawda?
Paula Kornell: Tak. Rodzina mojej matki została osiedlona. Była Szwajcarką. Osiedlili się tutaj, w St. Helena. Ich [główny] dom znajdował się w Bay Area, ale przychodzili na weekendy. A kiedy moi rodzice się poznali, właśnie tam się przeprowadzili.

WS: Patrząc wstecz, czy twoje dzieciństwo było niezwykłe, ponieważ twoja rodzina produkowała wino musujące?
PK: Tak. Dom był domem, ale w winnicy spędzaliśmy tak dużo czasu. Mój ojciec opiekował się nami. To był dla nas plac zabaw. Pocałowałem się tam pierwszy raz. Wypaliłem pierwszego skręta, pierwszego papierosa. Bawiliśmy się w chowanego. Łapałem nietoperze. To było świetne miejsce do dorastania.

Moja pierwsza praca polegała na sprzedaży pawich piór, orzechów włoskich i suszonych śliwek przed salą degustacyjną. Pieniądze z orzechów i suszonych śliwek musiałem oddać mojej babci, bo to była jej własność. Oczywiście prędzej czy później odzyskam pieniądze, ale to był cały pomysł nauczenia się znaczenia dolara.

WS: Czy myślałeś o tym, co chciałeś robić, gdy dorośniesz w tym momencie?
PK: Zawsze myślałem, że to gdzieś w branży winiarskiej. Jako dziecko chciałem zostać weterynarzem, więc pomyślałem, że będę robił szampana w nocy, a za dnia będę weterynarzem. Dorastaliśmy z dużą ilością zwierząt.

To był zupełnie inny czas w Napa Valley. Była taka mała grupa winiarzy. Wszyscy znali wszystkich. Przeglądałem zdjęcia. Moi rodzice co roku robili sylwestra z Robertem i Marjorie Mondavi. To było po prostu inne środowisko. Nie mówiąc, że było lepiej, po prostu było inaczej - bardzo mała społeczność i wszyscy naprawdę razem pracowali.

WS: Jak opisałbyś karierę swojego ojca i jego dziedzictwo?
PK: Jego rodzina produkowała wino musujące w Niemczech. W 1938 r. Został [aresztowany i wysłany] do Dachau. Po kilku miesiącach miał w zasadzie 24 godziny na wydostanie się z Niemiec z zaledwie kilkoma dolarami i - nie da się tego wymyślić - kiedy wsiadł na łódź, która miała przylecieć do Stanów Zjednoczonych, została storpedowana. Jakoś trafił do Nowego Jorku.

Potem był w St. Louis, pracując dla Cooks, która produkowała szampana zupełnie innego niż kucharze, których znamy dzisiaj. Miał plan, że chciał przyjechać do Kalifornii. Mój ojciec założył swoją winiarnię w Sonoma i wytwarzał wina z wytrawnych białych win, takich jak Chenin Blanc i francuski Colombard, w zasadzie to, co tu rosło. Następnie w 1958 roku kupił starą winnicę Larkmead Winery, która obecnie nosi nazwę Frank Family.

On był pierwszy Metoda Champenoise producenta w Napa Valley, ale istniały wtedy inne, większe domy musujące. Zrobił wino musujące z Rieslinga i wszyscy od razu myśleli, że to będzie słodkie, kościste, wytrawne. Winiarnia szybko się rozwijała. Wino było podawane podczas lotów pierwszą klasą na United i TWA.

To świetna historia o tym, jak nie należy wkładać jajek do jednego koszyka, ponieważ niektóre z tych kontraktów zostały utracone wraz z napływem Chandona i Mumm [do Napa]. Z tymi wszystkimi francuskimi pieniędzmi, które napływały, po prostu nie mógł już dłużej konkurować.

Myślałem, że winiarnia będzie tam do końca mojego życia. To było po prostu za daleko, a on był uparty i nie chciał napływu kapitału od kogoś innego. W 1992 roku przewodniczyłem aukcji w dolinie Napa i zamykano wytwórnię win mojego ojca. W ciągu miesiąca jestem w Josephie Phelps jako wiceprezes ds. Marketingu i tak, co do diabła się właśnie wydarzyło?

WS: Czy chciałeś być bardziej zaangażowany w rodzinną winiarnię?
PK: Tak, ale cały czas byłem w drodze. Myślę, że to tylko świetny przykład tego, jak trudne są firmy rodzinne. Mój ojciec był bardzo dumny ze swoich dzieci. I wiesz, miał swoje pomysły. Miałem swoje pomysły i, niestety, myślę, że dla nas obojga finansowo winnica już się skończyła.

Nie sprzedał, po prostu rozwiązał firmę. Przejął go bank.

WS: Nawet jeśli dorastałeś w Napa, kiedy Twoja rodzina nie była już właścicielem winnicy, czy czułeś się trochę jak outsider?
PK: O tak. O tak. To było bardzo, bardzo trudne. To znaczy, jestem błogosławiony, że mam tak wspaniałą grupę zarówno wtedy, jak i teraz. Mam świetny system wsparcia wśród tak wspaniałych przyjaciół, ale to było naprawdę, bardzo trudne. Przez dłuższy czas było mi ciężko, a zwłaszcza przez kilka pierwszych lat w Phelps. Wiesz, nie wiedziałem, czy jestem rybą czy ptactwem. Nagle wrzucono mnie do świata Cabernet. A ja byłam błyszczącą dziewczyną na 100 procent. Więc to była duża, duża zmiana. Dopiero gdy zacząłem pracować dla Roberta Mondaviego, w głębi serca poczułem, jakbym znowu miał swoje morskie nogi.

WS: Czy rozważałeś opuszczenie tego obszaru i przemysłu winiarskiego?
PK: Nie całkiem. Winiarnia Joseph Phelps była dla mnie wspaniałym miejscem na dwa lata. Bob Mondavi powiedział mi: „Tutaj zawsze masz dom”. A Harvey Posert [były ekspert ds. Public relations Roberta Mondavi Winery] zadzwonił do mnie i powiedział, że potrzebują GM, więc dołączyłem do ich winnicy Vichon, ale byłem też pochłonięty zespołem sprzedaży.

Było wspaniale, bo nikt tak naprawdę nie wiedział, co do cholery zrobiłem. Byłem w winnicy, byłem w biurach korporacji. W końcu trafiłem do zespołu ds. Rachunków narodowych i to była prawdopodobnie moja ulubiona pozycja Roberta Mondaviego, ponieważ wiesz, zawsze sprzedawałem. Zawsze sprzedawałem wina mojej rodziny, sprzedawałem Phelpsa. Sprzedawałem w trasie z Vichonem i wtedy wiedziałem, że mogę sprzedawać z Woodbridge aż do Opus, a wszystko to dzięki nawiązaniu świetnych relacji z kilkoma kluczowymi klientami. Miałem Hyatt National i International. Miałem świetne hotele i bardzo mi się podobało. To było naprawdę wspaniałe.

WS: Co ci się podobało w sprzedaży, oprócz bycia w tym dobrym?
PK: Lubiłem dopasowywać - zastanawiać się, czego potrzebuje klient. I może to nie zawsze pasowało do tego, co miało być sprzedane. Zamiast tego starałem się dopasować do potrzeb klientów i budować tę relację.

jak założyć piwnicę z winami

Zrozumiałem - wracając do mojego ojca - chodziło o ludzi i że wszyscy są ważni. Nigdy nie wiedziałeś, kto będzie Twoim najlepszym klientem i jak ważne jest, aby traktować wszystkich jednakowo iz szacunkiem.

WS: Jak założyłeś własną firmę konsultingową?
PK: Nancy Duckhorn powtarzała mi: „Musisz zejść z tego ganku i samemu coś zacząć”. To było przerażające. Zawsze miałem coś, o czym wiedziałem, że jest to stały koncert. Ale zrobienie czegoś na własną rękę było dokładnie tym, czego potrzebowałem.

Od razu miałam świetnych klientów i kilku starych znajomych, ale też poznałam nowych przyjaciół. Jednym z moich pierwszych klientów był Ed Wallis z Wallis Family Estate na Diamond Mountain. Znałem Eda od wieków i wspaniale było zacząć spędzać czas po tej stronie góry. Potem po prostu rósł stamtąd.

WS: Czy Twoje usługi doradcze różnią się w zależności od klienta?
PK: Tak. Zaczyna się od marketingu i sprzedaży. Pracuję nad dystrybucją dla wszystkich. Ale przez lata odkryłem również, że tak wielu ludzi potrzebuje tylko ogólnych porad biznesowych dotyczących winiarstwa, ponieważ jest tak wiele do nauczenia się i jest tak wiele rzeczy, które ciągle się zmieniają. Wiem, gdzie pochowane są ciała. Nawet rodziny, które robią to przez długi czas, mogły stracić z oczu szerszy obraz tego, jak wygląda krajobraz i jak się zmienia.

[Jedyną] rzeczą, którą musisz zrobić, to naprawdę kochać ludzi. Chodzi mi o to, że muszę naprawdę lubić ludzi, z którymi pracuję, i oczywiście jest pewne, że będą robić świetne wina. Ale czuję się też dużo szczęśliwszy, kiedy pracuję w winnicach, w których nasze cele są proste. Jest tak wiele winnic, z którymi pracowałem, i tak wiele marek, które były naprawdę miłymi ludźmi, ale wiesz, sprzedaż butelek Cabernet za 300 dolarów nie jest zbyt realistyczna.

WS: Kiedy więc Twoja własna marka zaczęła się skupiać?
PK: [Współzałożyciel] Dick Ward z Saintsbury zawsze kopał mnie w tyłek i mówił: „Kiedy zamierzasz stworzyć własną markę? Dam ci Chardonnay. Z tyłu głowy myślałem, że może kiedyś coś zrobię.

Pewnego dnia Pat Roney [dyrektor generalny Vintage Wine Estates] mówi, że Vintage nie ma w swoim portfolio produktów musujących. Czy byłbym zainteresowany zrobieniem czegoś jako partner 50/50? Od razu się zgodziłem, ponieważ wiedziałem, że mają świetny zespół sprzedażowy i wiedziałem, że Pat zawsze robił dobre wino.

To był wicher. Chodzi mi o to, że jemy lunch, a potem nagle zastanawiam się, skąd mam wziąć winogrona? Bardziej martwiłem się, kto zostanie winiarzem.

Tak się złożyło, że byłem na imprezie i spotkałem Robina Akhursta, [winiarza w Swanson], i on i ja zaczynamy rozmawiać o naszych profilach smakowych. Co kocha nasz szampan? Musiał mieć świetną kwasowość, świetną równowagę, ale musiał mieć kręgosłup.

W międzyczasie Pat zaprowadził mnie do winnicy Mitsuko w Carneros, a moja matka i Mitsuko [Shrem, współzałożyciel Clos Pegase Winery] byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi. Zrobiło się pełne koło. Musiałem kupić Pinota i Chardonnay od Mitsuko.

Nagle Robin i ja tworzymy nasz pierwszy rocznik, 2017. Michael Vanderbyl, projektant wytwórni, i ja szliśmy całą ścieżką historycznych nazwisk. Zgodziliśmy się na Paulę Kornell. Wtedy zastanawialiśmy się, co z tymi dwoma mężczyznami, mężczyznami z Kanaanu, którzy byli na etykiecie twoich rodziców?

Na początku nie chciałem tego robić. Potem szperałem w całym tym materiale i znalazłem stary biuletyn Hansa Kornella, który opowiadał historię mężczyzn z jego wytwórni. W Biblii mężowie są wysyłani [przez Mojżesza] na górę, aby upewnić się, że ziemia po drugiej stronie była urodzajna. Wrócili z ogromnymi kiściami winogron.

W tym biuletynie napisano, że Hans czuł, że Napa Valley była jego krajem dostatku i pośrodku wszystkich wydarzeń związanych z imigracją. Cholera, to jest dokładnie to, co umieszczamy na etykiecie. To historia twojej rodziny.

WS: Po tych wszystkich latach jestem pewien, że rozumiesz znaczenie nazwy i etykiety oraz to, jak będziesz musiał słyszeć, jak to tłumaczysz tysiące razy.
PK: To właśnie mówię wszystkim moim klientom, że etykieta musi być uczciwą, niepowtarzalną historią. Może nie jest to wyjątkowe, ale musi to być Twoja historia. Dlatego zdecydowałem, że wszystko, co mogę zrobić, to być sobą. Moja rodzina zawsze jadła świetne obiady, a na stole zawsze był szampan. Będę po prostu szczery, bo tak właśnie teraz żyję. Jestem z tego bardzo dumny.

WS: Jak zdecydowałeś się na swoje dwa cuvee?
PK: Tak więc butelkowanie Napa [premium] jest łatwe w produkcji. Ale wiedziałem też, kiedy wszedłem do tej firmy z Vintage Wine Estates, że chcieli czegoś, co mogliby sprzedać w bezpośredniej konkurencji z Chandon i Mumm w popularnym przedziale cenowym. Więc usiedliśmy i musieliśmy wymyślić, skąd przyjdzie owoc. Znaleźliśmy wspaniałe owoce z chłodnych regionów uprawy wokół Kalifornii.

Paula Kornell Jako dziecko Paula Kornell za dnia chciała być weterynarzem, a nocą producentem wina musującego. (Courtesy Paula Kornell Wine Co.)

WS: Czy trudno było dostosować się ze sprzedaży win innych ludzi i opowiadania historii innych ludzi do opowiadania własnych?
PK: To jest naprawdę dziwne, naprawdę dziwne. Rok temu wypuszczono pierwsze wina i na początku odebranie tych butelek było po prostu dziwne. Czułem się jak stare historie mojego ojca, kiedy napełniał swój kombi winem i swoimi owczarkami niemieckimi, jeździł do Nob Hill i dostarczał bąbelki. W dniu, w którym pojechałem do Sonoma do magazynu i odebrałem pierwsze skrzynie, które były oznakowane i miałem w samochodzie buldoga, powiedziałem: O mój Boże, to zatoczyło pełne koło.

WS: Jak podobne lub różne są zimne ognie twojego ojca od twoich zimnych ogni?
PK: Dolina Napa ma prawdopodobnie większą wagę, trochę więcej bułki, więcej drożdży. W butelkowaniu w Kalifornii jest o wiele więcej podobieństw - jest bardzo świeże. Powiedziałbym, że są naprawdę bardzo świeże, ale zdecydowanie mają serce i duszę tego, co miałby w swojej butelce.

WS: Jak wygląda przyszłość marki Paula Kornell?
PK: Myślę, że butelkowanie w Kalifornii będzie rosło. Sprzedaliśmy pierwsze 5000 skrzynek, które zostały wydane niecały rok temu. Napa Valley to 500 przypadków. Tak będzie przez chwilę. Mam kilka Blanc de Blancs na drożdżach w Napa Valley. To będzie w 100 procentach Chardonnay i to będzie rocznik 2020. Myślę, że prawdopodobnie będę miał Brut Rosé - wydaje się, że teraz jest to interesujące.

Jak każdy z nas, spędziłem dużo czasu pracując ze wszystkimi dystrybutorami, nawet jeśli jest to Zoom. W październiku i listopadzie byłem w drodze. Po prostu nie mogłem już dłużej siedzieć w domu.

odpowiednie kieliszki do porto

WS: Chociaż wielu z twoich mentorów było mężczyznami, czy odczuwaliście brak kobiet w branży winiarskiej?
PK: Mój ojciec zabrał mnie tam, gdy tylko mogłem prowadzić. Pamiętam, jak robiłem spotkania handlowe i stawałem przed morzem dymu i mężczyznami, a oni nie byli młodymi mężczyznami. Wszyscy byli w zasadzie starymi alkoholikami, którzy nagle zaczęli sprzedawać wino. Wszyscy byli bardzo szanowani. Ale to właśnie tam było. Może zobaczyłbyś kilka kobiet, ale tak naprawdę byli to mężczyźni.

WS: Czy były inne kobiety po stronie sprzedaży?
PK: Zawsze były jakieś wspaniałe kobiety. Ale wiesz, myślę, że niektóre z tych kobiet wciąż tam ciężko pracują w tym biznesie. Ale często nie jest to łatwe.

Spójrz na zarządzanie. Do dziś jest kilka kobiet. Nie ma tak dużo, jak powinno być. To przyjemność być i zobaczyć tak wiele kobiet winiarzy. I wiem, że wszyscy nienawidzą tego określenia „kobiety winiarskie”, ponieważ jest ono takie pejoratywne.

WS: Czy czujesz, że wyewoluowałaś w rolę mentora dla innych kobiet?
PK: Tak, ale to też bardzo zabawne, że to mówisz, ponieważ wciąż myślę o sobie jak o tym dzieciaku w biznesie. I nie jestem dzieckiem w branży, co jest naprawdę przerażające. Moi przyjaciele mają dzieci, które mają teraz firmy marketingowe, i jestem bardzo szczęśliwy i dumny, że jestem w niektórych ich zarządach. Po prostu myślę: O mój Boże. To są małe dzieci, które teraz są kwitnącymi, inteligentnymi jak diabli, młodymi kobietami, które zajmują się różnymi sprawami.

Bardzo, bardzo mnie to cieszy, ponieważ ciągle musi napływać ta nowa krew.

WS: Czy zauważyłeś, że kobiety rzuciły ci wyzwanie w twoich rolach?
PK: Tak, myślę, że niektórym kobietom było znacznie trudniej niż niektórym mężczyznom. Niekoniecznie rozumiem dlaczego. Nie znam ich wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, jakie jest ich pochodzenie. Ale myślę, że musimy wszystkim pomóc. Powinniśmy trzymać się razem i mieć jakieś koleżeństwo.

Zatrudniając kogoś, chcesz zatrudnić kogoś mądrzejszego od ciebie, bo w przeciwnym razie co z tego? Chcesz, żeby przynieśli coś wspaniałego do stołu. Chcesz wyzwania.

WS: Spuścizna twojego ojca była pierwszym butikiem Metoda Champenoise dom w Napa. Jakie może być Twoje dziedzictwo?
PK: Cóż, nie ma wielu kobiet, które mają własne imię na etykiecie.

WS: Słuszna uwaga.

PK: Mam zamiar zrobić najlepszy produkt, jaki mogę zrobić i pokochać. Wszyscy sprzedaliśmy rzeczy, których niekoniecznie kochaliśmy.

Wino musujące w ogóle jest dziś zupełnie inne niż za czasów Hannsa Kornella. Wtedy był to uroczysty produkt. Ludzie pili wino musujące lub szampana, gdy były urodziny, święta, wesele lub rozwód. Mój ojciec mawiał, że w przypadku rozwodu mógłby sprzedać dwie sprawy zamiast jednej sprawy na wesele.

Teraz jest tak wspaniale, bo ludzie cieszą się winem musującym wszędzie i to nie tylko na specjalne okazje. Chodzi o to, że przeszedłeś dzisiaj, a może zaczniesz od tego dzień. Więc bardzo mnie to cieszy. Bardzo się cieszę, że poszedłem z herbem rodzinnym i zachowałem na nim swoje nazwisko.

WS: Czy zdarzyło Ci się już wejść do sklepu z winami lub restauracji i zobaczyć, jak ktoś trzyma butelkę lub pije z butelki, na której widnieje Twoje imię?
PK: Tak. Robię dokładnie to, co zrobiłby mój ojciec. Nigdy nie myślałem, że to zrobię, ale podchodzę i mówię: „Dziękuję bardzo za moje bąbelki”.